Rocznica katastrofy kolejowej w Pile
Zarząd Rejonowy Związku Żołnierzy Wojska Polskiego w Pile
Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych EFFATA
Mamy zaszczyt zaprosić na uroczystość odsłonięcia
tablicy upamiętającą tragiczną w skutkach katastrofę kolejową
w Pile z dnia 19 maja 1988 roku,
które odbędzie się w Pile na holu głównym dworca kolejowego
w dniu 19 maja 2024 roku o godz. 12.00, ulica Zygmunta Starego 1.
Artur Łazowy mjr Zygmunt Jeliński
Prezes EFFATA w Pile Prezes ZR ZŻWP w Pile
przebieg spotkania:
12.00 – 12.10 Rozpoczęcie, powitanie przybyłych uczestników i zaproszonych gości.
12.10 – 12.30 Odsłonięcie tablicy, modlitwa, okolicznościowe wystąpienia.
12.30 – 13.30 Poczęstunek połączony z okolicznościowymi wystąpieniami, wspomnienia
i refleksje uczestników.
Informacje: Artur Łazowy, Tel. 601970679, ef Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript.
***
Rocznica tragiczniejszej katastrofy kolejowej w powojennej Pile
Wczesnym rankiem 19 maja 1988 roku w trakcie przegrupowania żołnierzy z 66 Pułku Artylerii Przeciwlotniczej z Bolesławca (JW 1259) na poligon w Wicku Morskim doszło do tragicznej w skutkach katastrofy kolejowej na stacji PKP w Pile. Tuż po godzinie 7.30 - po wjeździe eszelonu na rozjazd krzyżowy kierujący go w stronę Szczecinka - jeden z wagonów pociągu uległ wykolejeniu. Zginęło 10 żołnierzy, a 16 zostało rannych. Wszyscy Polegli zostali pośmiertnie awansowani.
Na żołnierskim posterunku śmierć ponieśli: chor. sztab. Walery GRYGOROWICZ (lat 32), st. chor. Krzysztof SIUDA (lat 25), sierż. sztab. Andrzej MANIAK (lat 33), kpr. Mirosław BRODZIKOWSKI (lat 22), kpr. Tadeusz JAKOWCZYK (lat 22), kpr. Andrzej JORDAN (lat 20), kpr. Marek PACEK (lat 22), kpr. Jerzy ROSIK ( lat 21), kpr. Robert SKRZYPCZAK ( lat 21), kpr. Artur SZYSZKA (lat 24).
Cześć Ich pamięci!
Piła, 19 maja 2024 roku.
***
FOTO: Jedyne zdjęcie. Mijają 32 lata od katastrofy pociągu wojskowego w Pile.
Autor: Mateusz Chłystun
Niedziela, 7 czerwca 2020 (1044)
Opracowanie: Nicole Makarewicz
Opracowanie: Joanna Potocka
Źródło: RMF FM
Link: https://www.rmf24.pl/news-jedyne-zdjecie-mijaja-32-lata-od-katastrofy-pociagu-wojskowe,nId,4538024#crp_state=1
Link: https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-jedyne-zdjecie-cz-2-katastrofa-wojskowego-eszelonu-w-pile,nId,4741420#crp_state=1
***
Mija 25 lat od najtragiczniejszej katastrofy kolejowej w powojennej Pile
Eszelonem na śmierć
Był czwartek, 19 maja 1988 roku. O godzinie 5.43 na południowej stronie dworca PKP w Pile zatrzymał się pociąg ze składem wojskowym, wiozący żołnierzy przeciwlotników z JW 1259 w Bolesławcu na poligon w Wicku Morskim koło Ustki.
Czterdzieści wagonów, sprzęt, ludzie – w sumie 1163 tony. Postój na stacji w Pile trwał niecałe dwie godziny. Kolejarze dokonali oględzin składu. Przeprowadzili uproszczoną próbę hamulca. Rutynowe działania związane z przyjęciem, a potem odprawieniem pociągu na trasę. Przed odjazdem żołnierze zjedli śniadanie. Później większość z nich ponownie położyła się na prycze.
Rozjazd
Lokomotywę prowadził maszynista Bogdan M. z pomocnikiem Eugeniuszem W. Trasa przejazdu eszelonu – z toru 10 na 109 i dalej na Szczecinek – przebiegała skosem w poprzek stacji. O godzinie 7.26 maszynista odebrał od kierujących ruchem sygnał: droga wolna. Kilkadziesiąt sekund później uruchomił silniki ,,Rumuna’’. Na ten czas manewry innych pociągów na obszarze węzła zostały wstrzymane. O godzinie 7.30 eszelon ruszył. Po przejechaniu około trzystu metrów nagle zahamował. Obsługa zauważyła źle ułożoną zwrotnicę, kierunek jazdy był niezgodny z planowanym. Po chwili zwrotnica została przełożona i skład podążał już właściwym torem.
Mniej więcej dwie minuty później pociąg wjechał na rozjazd krzyżowy. Dziewiętnasty wagon ze środka składu wyskoczył z szyn, najechał kołami na iglicę sąsiedniego rozjazdu i przestawił kierunek jazdy reszty wagonów na tor 110. Od tej chwili lokomotywa ciągnęła osiemnaście wagonów po torze 109 (towarowe z lekkim sprzętem wojskowym oraz jeden osobowy), a pozostałe po torze 110 (towarowe, m.in. z żołnierzami). Wykolejony wagon dziewiętnasty toczył się po podkładach szyn. Uderzył w latarnię, zniszczył semafor, rozwalił koziołki przy rozjeździe. W tym samym czasie na torze 110 stał zestaw wagonów z cegłą i betonowymi kręgami (miały posłużyć do budowy mostu). Wagon dziewiętnasty uderzył w niego prawym bokiem i wzniósł się niemal pionowo w górę. Na niego najechały następne.
Nieświadomi niczego maszyniści jeszcze przez jakiś czas prowadzili lokomotywę. Dopiero gdy zerwały się urządzenia ciągłowe i sprzęgi powietrzne, spostrzegli spadający poziom ciśnienia w przewodzie hamulcowym. Zatrzymali pociąg kilkaset metrów dalej.
Huk
O godzinie 7.36 dyżurni z nastawni K11 usłyszeli potężny huk. Z okna zauważyli piętrzące się wagony i tumany kurzu. Zadzwonili na pogotowie ratunkowe i powiadomili komisariat kolejowy MO.
- Tamtego dnia – opowiadał Tadeusz Wiernowolski, kierowca karetki pogotowia – przyszedłem na pierwszą zmianę, miałem jechać do Poznania. Krótko potem w dyspozytorni odebrano telefon: katastrofa na stacji kolejowej, przyślijcie jak najwięcej karetek. Szczęśliwie byli jeszcze chłopaki z nocnej zmiany. Tego widoku na stacji nigdy nie zapomnę. Żołnierze jechali w wagonach towarowych ze ścianami z desek. Te deski łupały się w szczapy, robiły się z nich ostre dzidy, wielu się na nie nadziało.
- Siła uderzenia była tak wielka, że ludzie wylatywali przez te dechy na zewnątrz. Z pękniętą podstawą czaszki, złamanym kręgosłupem... – wspominał Stanisław Szymczak, który wówczas nadzorował postępowanie prokuratorskie.
Doktor Janina Kasprzak dowodziła erką marki Nysa: - Wówczas było jeszcze sporo karetek zakładowych. To ułatwiało akcję. Od strony medycznej przeprowadzono ją bardzo sprawnie.
Tadeusz Wiernowolski: - Zrobiłem wtedy trzy kursy. Pierwszy poszkodowany miał urwaną rękę, wisiała na pasku skóry. Drugiego doniesiono mi do karetki na pałatce: z dziurą w brzuchu i ranami głowy. Trzeci miał zewnętrzne obrażenia, pamiętam, że był bardzo przerażony.
Szpital
Na kierowanym przez doktor Leokadię Rosochacką oddziale intensywnej terapii Wojewódzkiego Szpitala Zespolonegow Pile (jeszcze ,,starego’’, przy al. Wojska Polskiego) przygotowano naprędce miejsca dla ofiar katastrofy. Grzegorz Wrona, późniejszy dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Pile, był wówczas na oddziale asystentem: - To było dla pogotowia i szpitala olbrzymie doświadczenie. Specyfika tego wypadku polegała na tym, że strefa zmiażdżenia była ograniczona, a ilość osób rannych niewspółmiernie niska w stosunku do zmarłych. Niewątpliwym sukcesem było to, że bardzo szybko potrafiliśmy przenieść katastrofę z dworca do szpitala. Czy popełniono błędy? Wiadomo, że zawsze najważniejsze są pierwsze minuty. A tu były one związane z ogólną paniką. Działano pod presją – na nosze i odjazd do szpitala! Dziś ludzie potrafią wskazać, gdzie interwencja lekarza jest najbardziej konieczna. Wtedy jeszcze takiej świadomości nie było.
O godzinie 8.10 w szpitalu przebywali już wszyscy najciężej poszkodowani. Dwadzieścia pięć minut później pierwszemu z nich podana została narkoza. Zespół chirurgów przystąpił do operacji.
Doktor Wrona: - Co najmniej dwóch żołnierzy trafiło do szpitala z bronią. Pamiętam, że jeden z nich został poddany amputacji kończyny dolnej. Nie bardzo wiedziałem, co z tą bronią zrobić, obawiałem się, że może się dostać w niepowołane ręce.
Prokurator Szymczak: - Helikopterem przyleciało trzech generałów. Wyp... ich, żeby nie przeszkadzali. Później okazało się, że w tym wielkim rumowisku zaginęły dwa kałachy. A że w wojsku musi się wszystko zgadzać, więc ci biedni podchorążowie musieli wszystko przesypywać jeszcze raz. Aż znaleźli.
Rozpoznanie
Na miejscu katastrofy zginęło sześciu żołnierzy. Dwóch zmarło na izbie przyjęć, tuż po przywiezieniu do szpitala. Dwóch kolejnych, na skutek rozległych obrażeń wielonarządowych, na sali operacyjnej. Szesnastu rannych po opatrzeniu zostało przewiezionych do szpitala wojskowego.
- Strasznie to przeżyłem – wspominał Lech Forecki, wówczas najmłodszy z prokuratorów badających przyczyny katastrofy. - Widok był potworny... Przeprowadziłem pierwszą część oględzin trasy, potem przyjechało dwóch prokuratorów wojewódzkich, a mnie posłano do prosektorium, bym uczestniczył w sekcji zwłok. Ciała żołnierzy, często ich strzępy, leżały na posadzce. Nazajutrz rodziny miały się zgłosić na ich rozpoznanie. Zadzwoniłem do generała Siluka o dostarczenie nowych mundurów do ubrania zwłok. Wróciłem do domu dopiero następnego dnia nad ranem. Stanąłem w kuchni i płakałem jak dziecko.
Prokurator Szymczak: - Pamiętam lekarza w stopniu majora, młody człowiek. Tego dnia całkowicie osiwiał.
Przypadek
Przyczyny katastrofy na stacji kolejowej w Pile badała specjalna komisja. Ustaliła, że cztery wykolejone wagony przeszły niedawno naprawy okresowe. Stan torowiska był w normie. Ostatnie badania nawierzchni torów wykonano 14 kwietnia 1988 roku, usterki usunięto 9 maja. System zwrotnic działał prawidłowo. Nikt z zewnątrz nie mógł zmienić układu ruchu na rozjazdach bez zerwania plomb zabezpieczających urządzenia automatyczne – te były nienaruszone. Odprawę pociągu na stacji Pile – a wcześniej również w Chodzieży – przeprowadzono prawidłowo. Maszyniści i pracownicy nastawni byli trzeźwi. Wykluczono ludzką pomyłkę.
- Mamy do czynienia ze skomplikowaną przyczyną natury technicznej – mówił kilka dni po katastrofie Marek Wrzosiński, zastępca dyrektora Pomorskiej DOKP. - Dodam, trudną do ustalenia w stu procentach. To specyfika rodzaju zjawisk zachodzących na styku ,,koło – szyna’’.
Być może – dywagowano – nie doszłoby do tragedii, gdyby wykolejony wagon dziewiętnasty był obciążony towarem, a nie ludźmi – miałby wtedy większy ciężar i bardzo prawdopodobne, że jego masa przygniotłaby silniej koło do główki szyny i nie nastąpiłby przeskok na krzyżownicy.
Stanisław Szymczak: - Taki przypadek zdarza się raz na kilka milionów. Z tego, co wiem, jeden był w Japonii, drugi w Pile.
Zbigniew Pawlak, radca prawny, wtedy w ekipie prokuratorów zajmujących się katastrofą eszelonu: - To była za czasów województwa pilskiego największa katastrofa lądowa, jeśli chodzi o liczbę ofiar. Powołano specjalną komisję, złożoną z dyrektora DOKP Szczecin, przedstawicieli MON, ministerstwa komunikacji, prokuratury generalnej. Uczestniczyłem w dwóch takich spotkaniach w Warszawie. Chodziło o wypracowanie wniosków, by uniknąć tego typu zdarzeń w przyszłości.
Stanisław Szymczak: - Znak tamtych czasów: kadra oficerska jechała w wagonie osobowym, reszta w bydlęcych, gdzie nie było nawet hamulca bezpieczeństwa. Maszynista nie miał żadnego sygnału, że coś się dzieje. Dopiero potem to zmieniono. Postępowanie zostało umorzone z braku cech przestępstwa.
Jeszcze po południu tego samego dnia, w którym zdarzyła się katastrofa – na rozkaz zwierzchnia sił zbrojnych gen. Wojciecha Jaruzelskiego – eszelon wyruszył w dalszą drogę.
Komunikat
Po katastrofie Ministerstwo Obrony Narodowej wydało oficjalny komunikat. Podało w nim, że podczas pełnienia służby na żołnierskim posterunku zginęli: st. chor. Walery Grygorowicz (rocznik 1956), chor. Krzysztof Siuda (rocznik 1963), st. sierż. Andrzej Maniak (rocznik 1955), st. szer. Mirosław Brodzikowski (rocznik 1966), st. szer. Andrzej Jordan (rocznik 1968), st. szer. Marek Pacek (rocznik 1966), szer. Tadeusz Jakobczyk (rocznik 1966), szer. Jerzy Rosik (rocznik 1967), szer. Robert Skrzypczak (rocznik 1967), szer. Artur Szyszka (rocznik 1964). Rodzinom żołnierzy wyrazy szczerego współczucia przekazali zwierzchnik sił zbrojnych PRL gen. armii Wojciech Jaruzelski, minister obrony narodowej gen. armii Florian Siwicki oraz Rada Wojskowa MON.
Maszynista Bogdan M. powrócił jeszcze na krótko do pracy na PKP. Na rencie przez jakiś czas prowadził zakład naprawy rowerów. Nie żyje od kilkunastu lat. Wdowa po nim wyszła ponownie za mąż, na temat katastrofy nie chciała rozmawiać.
Na rozmowę nie zgodził się też ówczesny naczelnik stacji PKP w Pile. - Nie chcę odnawiać w sobie tego zdarzenia – tłumaczył.
MARIUSZ SZALBIERZ
PS. Materiał ukazał się w 2005 roku w Tygodniku Nowym. Ostatnie minuty prowadzące do tragedii zrelacjonowano w nim w oparciu o artykuł Jacka Prześlugi „Katastrofa” (Tygodnika Pilski, 1988 r.). Archiwalne zdjęcie z miejsca katastrofy autorstwa Eugeniusza Mikuszewskiego.
Wpisy internautów
W katastrofie zginął mój chłopak i kolega.Pochodzili z Leszna. O katastrofiedowiedzieliśmy się dopiero popołudniu. To był koszmarny dzień w moim życiu.Latem 1988r. byłam w Wicku,gdzie odsłonięto tablicę z nazwiskami żołnierzy, którzy zginęli w Pile.
*
To byli ludzie z mojej Kompanii Remontowej.Ja miałem szczęście i jako specjalista od pojazdów gąsienicowych jechałem drugim pociągiem za nimi wraz z wyrzutniami. Tylko dlatego chyba żyję.Byłem na pogrzebie Marka Packa. Jako że był też z Rudy Śląskiej i też na K.W.K. Halemba pracował, byliśmy dość dobrze skumplowani.Mijaliśmy miejsce katastrofy i jeden z naszych stał obok i pokazywał wyciągnięte palce oraz znak poderżniętego gardła. To była pierwsza wiadomość o katastrofie.Z powrotem wracaliśmy już osobówkami...
*
Mój Tato zginął w tym wypadku. (…) Lekki wagon z ludźmi nie powinien jechać między ciężkim sprzętem wojskowym!!! Nie ma winnego- śmiechu k....warte.
*
Mój ojciec brał udział w akcji ratowniczej. Był jednym ze śledczych wyjaśniających przyczyny tej katastrofy. Po wielu, wielu latach od tego wypadku opowiadał mi o tych strasznych zdarzeniach, nigdy nie zapominając tego co tam widział...
*
Jechałem tym eszelonem. Byłem jednym z "bażantów". Jechałem w tym wagonie, przeżyłem cudem. Cześć pamięci kolegów!
***
FOTO: Jedyne zdjęcie. Mijają 32 lata od katastrofy pociągu wojskowego w Pile
Autor: Mateusz Chłystun
Niedziela, 7 czerwca 2020 (1044)
Opracowanie: Nicole Makarewicz
Opracowanie: Joanna Potocka
Źródło: RMF FM
Link: https://www.rmf24.pl/news-jedyne-zdjecie-mijaja-32-lata-od-katastrofy-pociagu-wojskowe,nId,4538024#crp_state=1
Czytaj więcej:
Link: https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-jedyne-zdjecie-cz-2-katastrofa-wojskowego-eszelonu-w-pile,nId,4741420#crp_state=1
W dawnej stolicy województwa pilskiego próżno szukać tablicy, krzyża czy choćby symbolicznego kamienia w miejscu wypadku, który pochłonął 10 ofiar. Byli to głównie młodzi żołnierze z jednostki w Bolesławcu, którzy jechali na poligon w Ustce. Rannych w wypadku zostało 28 ich kolegów. W Pile pociąg zatrzymał się kwadrans przed szóstą rano. Po rutynowym sprawdzeniu składu, tzw. eszelon ruszył w dalszą drogę. Przejechał zaledwie kilkaset metrów.
To był pochmurny poranek, pamiętam jak dziś - wspomina 19 maja 1988 roku pierwsza dziennikarka, która dotarła na miejsce wypadku. Wiesława Pinkowska pracowała wtedy dla szczecińskiego oddziału Telewizji Polskiej, była korespondentką z Piły. Nie było telefonów komórkowych, maili, a ówczesne tempo komunikacji np. między redakcją a dziennikarzem niczym nie przypominało dzisiejszego.
Dla pilan pierwszym niepokojącym sygnałem były tamtego poranka wszechobecne i niemilknące sygnały pędzących w kierunku dworca karetek pogotowia. Wiadomo było, że stało się coś poważnego.
Na targowisku leżącym między miejscem katastrofy a ścisłym centrum miasta po ósmej zaczęły się pojawiać pierwsze głosy, mówiące o tym, że na torach, kilkaset metrów za dworcem doszło do katastrofy. Dla Wiesławy Pinkowskiej, pokonującej tamtędy codzienną drogę do pracy, był to wyraźny sygnał, że trzeba działać natychmiast.
Z podobnego założenia wyszli też żołnierze, którzy na wezwanie swoich dowódców ruszyli na torowisko u zbiegu ulic Okrzei i Towarowej. Kiedy korespondentka TVP dotarła na miejsce razem ze swoim operatorem Zbigniewem Sabikiem - zabrali się do pracy. Wiesława Pinkowska jak zawsze w takiej sytuacji - poszukiwała ewentualnych rozmówców. Operatorowi kamery udało się w tym czasie zrobić kilka ujęć miejsca katastrofy. W tym czasie przy płocie oddzielającym feralne torowisko od drogi prowadzącej do ówczesnych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego zebrał się tłum gapiów. Byli to pracownicy ZNTK, którzy na wieść o zdarzeniu - przerwali pracę.
O to by nikt "z zewnątrz" nie miał dostępu do miejsca katastrofy zadbali żołnierze nie tylko z Wojskowej Służby Wewnętrznej, ale i żołnierze z Wyższej Oficerskiej Szkoły Samochodowej, mieszczącej się wówczas w Pile, oddelegowani do zabezpieczenia miejsca zdarzenia. Embargo na informacje z miejsca zdarzenia zostało nałożone niemal natychmiast. Pinkowska i jej operator zostali zatrzymani przez oficerów WSW, pożyczona kamera Sabika została zarekwirowana, a duet korespondentów na kilka godzin osadzony w siedzibie służby.
Co się stało?
Z artykułu red. Jacka Prześlugi, ówczesnego dziennikarza "Tygodnika Pilskiego", organu informacyjnego PZPR, który ukazał się kilka dni po katastrofie:
O godzinie 7:30 pociąg ruszył. Po trzystu metrach - nagłe hamowanie; obsługa zauważyła źle ułożoną zwrotnicę, kierunek jazdy był niezgodny z planowanym. Po chwili zwrotnicę przełożono, minęła minuta, lokomotywa i wagony ostro ruszyły dalej. Prędkość jazdy: 27-28 km/h. Byłaby większa, gdyby nie ów przypadkowy postój i ponowny start. Od tego momentu aż do chwili katastrofy minęła jedna, może dwie minuty. Pociąg wjechał na rozjazd krzyżowy. Jeden z wagonów w środku składu (prawdopodobnie dziewiętnasty) wyskoczył z szyn, najechał kołami na iglicę kolejnego rozjazdu, przestawił go w kierunku na tor 110. Tam też pojechały następne po dziewiętnastym wagony. Jadąca po torze 109 lokomotywa, ciągnęła więc 18 wagonów (towarowe plus jeden osobowy) po torze nr 109, zaś resztę składu po sąsiednim, sto dziesiątym torze. Wagon dziewiętnasty jechał po podkładach szyn. Na torze nr 110 stał zestaw wagonów z cegłą i kręgami betonowymi. Wykolejony wagon rozwalił latarnię, semafor, koziołki przy rozjeździe i uderzył bokiem, prawą stroną w wagony towarowe z cegłą i kręgami; na niego natomiast wjechały wagony następne - jadące po torze 110. W wagonach w środku składu spali żołnierze.
Część żołnierzy wiedziała co się stanie po tym, jak ten feralny wagon wjechał na tor, na który nie powinien wjechać, wiedzieli, że będzie katastrofa, ale nie mogli nic zrobić. Nie mieli ani hamulca bezpieczeństwa, ani łączności radiowej - tłumaczy Piotr Chamczyk, dokumentalista i zawodowy kolejarz, który od ośmiu lat pracuje nad filmem o wydarzeniach z 19 maja 1988 roku.
Pilaninowi udało się spotkać z byłymi dziś żołnierzami, którzy przeżyli katastrofę. Mam wrażenie, że to wydarzenie wpłynęło na całe ich późniejsze życie. Oni cały czas tym żyją. Kiedy wspominają to się denerwują, ronią łzę - wspomina swoje spotkania z bezpośrednimi świadkami tragedii Piotr Chamczyk.
Ich wspomnienia okazały się najcenniejsze w przygotowaniu powstającego filmu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem "Eszelon" będzie miał swoją premierą w przyszłym roku - 33 lata po katastrofie.
Jego przygotowanie zajmuje tyle czasu ze względu na ogromny problem z archiwaliami z tamtego okresu. Nie ma nic w archiwach prokuratury, nie ma nic w archiwum państwowym, nie ma żadnej dostępnej dokumentacji fotograficznej, jedynie dzięki wspomnieniom można opowiedzieć tę historię, ale jest jeden problem - ludzie nadal nie chcą o tym mówić, wyglądają jakby byli zastraszeni, obawiali się, że będą ścigani - wyjaśnia dokumentalista po swoich spotkaniach z kolejarzami, którzy tamtego dnia byli w pracy.
Swoista zmowa milczenia i embargo na informacje o katastrofie wojskowego pociągu poskutkowały tym, że do dziś mało kto w kraju w ogóle wie, że taki wypadek miał miejsce. 19 maja 33 lata temu w wieczornym Dzienniku Telewizyjnym pojawiła się jedynie krótka wzmianka o zdarzeniu i ofiarach śmiertelnych.
Jedynym znanym publicznie zdjęciem z miejsca katastrofy było jak dotąd zdjęcie Eugeniusza Mikuszewskiego, obrazujące wspomniany artykuł Jacka Prześlugi. Udało nam się jednak dotrzeć do innej fotografii, szczęśliwie ocalałej i nigdy dotąd niepublikowanej.
Jego autorem jest ówczesny pilski dziennikarz "Gazety Poznańskiej". Przez zupełny przypadek miałem przy sobie aparat fotograficzny, którym udało mi się zrobić zdjęcie, po czym schowałem aparat. Zaraz potem zaczął się robić hałas. Próbowałem potem dołączyć później to zdjęcie do materiału, ale to się nie udało, bo było embargo na ten temat - tłumaczy 33 lata po katastrofie Jan Japas Szumański.
Zdjęcie ponad trzy dekady przeleżało w prywatnym archiwum. Widać na nim najbardziej uszkodzone, drewniane wagony, którymi podróżowali żołnierze. Z przodu stoi lokomotywa ST43, popularnie zwana Rumunem, która ciągnęła skład. W lewym rogu spalinowóz SM42, który według relacji autora zdjęcia, przysłano do przetoczenia pozostałych wagonów.
Śledztwo
Prokurator Lech Forecki, który jako pierwszy dokonywał oględzin miejsca zdarzenia, dotarł na zbieg Okrzei i Towarowej około ósmej rano. Karetki zabierały wtedy jeszcze rannych żołnierzy. Już wtedy było wiadomo, że osiem osób nie przeżyło wypadku. Ciała były ułożone na torowisku między wagonami. Przykryto je wojskowymi pałatkami.
To był bardzo długi skład, nie pamiętam ile miał wagonów, ale pamiętam, że musieliśmy bardzo długo iść, żeby te oględziny rozpocząć od końca pociągu. Po jakimś czasie przyjechało dwóch prokuratorów z prokuratury wojewódzkiej w Pile z siedzibą w Chodzieży. Pan prokurator Zbigniew Pawlak i prokurator Stanisław Szymczak - wspomina dziś prokurator w stanie spoczynku Lech Forecki, oddelegowany później do prosektorium, by wspólnie z biegłym patomorfologiem prowadzić sekcję zwłok.
Zbigniew Pawlak relacjonuje dziś, że na miejscu zdarzenia pojawił się spór, która prokuratura ma prowadzić śledztwo - wojskowa czy cywilna. Udało się go rozwiązać dość szybko, mimo, a być może właśnie dlatego, że na miejsce dotarli też wysocy rangą wojskowi oficjele. W związku z tym, że skład był obsługiwany przez cywilów, śledztwo prowadziła prokuratura wojewódzka. Jak na tamte czasy - postępowanie trwało dość długo. Zbieranie materiałów, przesłuchania świadków, ale też obrady komisji wyjaśniającej katastrofę, na które do Warszawy jeździł prokurator Pawlak - wszystko to trwało łącznie ponad pół roku. Śledztwo umorzono.
Ekspertyzy biegłych sprowadzały się do ustalenia, jaki mechanizm spowodował, że pociąg od pewnego wagonu jechał nie po tym torze, po którym jechała pierwsza jego część, a więc trzeba było badać cały system zwrotnicowy, cały system przekładni.(...) Biegli nie doszli do jakichkolwiek wniosków, które pozwoliłyby na postawienie komukolwiek zarzutów - tłumaczy były prokurator, emerytowany radca prawny Zbigniew Pawlak.
Postanowienie o umorzeniu śledztwa to tak naprawdę jedyny dostępny (niewykluczone, że swoje materiały ma w archiwach wojsko - przyp.red.) dokument opisujący ciąg przyczynowo-skutkowy, jeśli chodzi o katastrofę eszelonu. Twórca filmowego dokumentu na jej temat zaznacza, że uzasadnienie ówczesnej decyzji śledczych pomogło mu zrozumieć, co wydarzyło się kilkaset metrów za stacją Piła Główna. Sam jednak nie jest do końca pewien, czy śledztwo było prowadzone pod dużą presją, a zawarte we wnioskach końcowych informacje są w stu procentach prawdziwe. Na ich podstawie jednak w filmie, którego premiera zaplanowana jest na przyszły rok - próbuje odtworzyć przebieg zdarzeń.
W katastrofie wojskowego eszelonu zginęli: st. chor. Walery Grygorowicz (lat 32), chor. Krzysztof Siuda (lat 25), st. sierż. Andrzej Maniak (lat 33), st. szer. Mirosław Brodzikowski (lat 22), st. szer. Andrzej Jordan (lat 20), st. szer. Marek Pacek (lat 22), szer. Tadeusz Jakowczyk (lat 22), szer. Jerzy Rosik (lat 21), szer. Robert Skrzypczak (lat 21), szer. Artur Szyszka (lat 24).
Żołnierze, którzy przeżyli katastrofę rokrocznie spotykają się na zjazdach byłych żołnierzy jednostki w Bolesławcu.
Link: https://www.rmf24.pl/news-jedyne-zdjecie-mijaja-32-lata-od-katastrofy-pociagu-wojskowe,nId,4538024#crp_state=1
Opracowanie: Joanna Potocka
Źródło: RMF FM
1/ Zdjęcie Eugeniusza Mikuszewskiego, źródło: forum.dawna.pila.pl
2/ Nigdy dotąd niepublikowane zdjęcie z katastrofy
3/ Tak wyglądają dziś okolice katastrofy/Mateusz Chłystun /RMF FM
***
Jedyne zdjęcie cz.2. Katastrofa wojskowego eszelonu w Pile.
Autor: Mateusz Chłystun
Sobota, 3 października 2020 (11:33)
Kiedy 32 lata temu w wielkopolskiej Pile rozbił się wojskowy eszelon, ówczesne władze dokładały wszelkich starań, by o katastrofie wiedziało jak najmniej ludzi. Skonfiskowano dziennikarskie taśmy oraz zapiski, a w wieczornym dzienniku pojawiła się jedynie krótka wzmianka. W wypadku zginęło wtedy 10 żołnierzy a 28 zostało rannych. Podróżowali z Bolesławca do Ustki, skąd mieli pojechać na poligon w Wicku Morskim. Z niewyjaśnionych nigdy jednoznacznie przyczyn skład wykoleił się, a drewniane wagony zaczęły wjeżdżać jeden na drugi. Ponad trzy dekady od tamtych wydarzeń, wspomnienia o tragedii są wciąż żywe dla rodzin jej ofiar oraz bezpośrednich świadków. Udało nam się do nich dotrzeć. Zapraszamy do lektury i wysłuchania drugiej części reportażu "Jedyne zdjęcie".
Swojego brata wspominają Maria Pałasiewicz, Władysław Jakowczyk i Bronisław Jakowczyk. O katastrofie mówi Jacek Kuliński, który podróżował pociągiem. Fragmenty dokumentów czytają: Katarzyna Staszko, Bogdan Zalewski i Marek Polak.
Jeszcze kilka miesięcy temu, jedynym zdjęciem z miejsca katastrofy, znanym opinii publicznej, była fotografia Eugeniusza Mikuszewskiego, którą zilustrowano artykuł na łamach "Tygodnika Pilskiego", opublikowany kilka dni po katastrofie. W czerwcu udało nam się jednak dotrzeć do kolejnego, nigdy dotąd niepublikowanego zdjęcia. Pokazaliśmy je w pierwszej części reportażu "Jedyne zdjęcie", w którym opisaliśmy też dokładną chronologię wydarzeń z 19 maja 1988 roku, nieopodal dworca Piła Główna.
Kilka dni po emisji reportażu do naszej redakcji zaczęły się zgłaszać osoby, które pamiętają tamten dzień. Wśród nich jest ówczesny żołnierz jednostki w Bolesławcu, który podróżował eszelonem - Jacek Kuliński. Dziś mieszka w Holandii. Zapytany o to, czy po odbyciu służby zasadniczej został w wojsku, odpowiada krótko: Broń Boże! Wagon, w którym jechał do Ustki, był pierwszym licząc od czoła pociągu, który się nie wykoleił.
Ja akurat byłem w tym transporcie w wagonie kuchennym, w kompani zaopatrzenia. Był wczesny ranek jak pociąg przyjechał do Piły. Dworzec został trochę z tyłu, a my już staliśmy na tej części poza peronami. Wydawaliśmy posiłek dla wszystkich żołnierzy, którzy jechali w składzie tego pociągu. Dosyć spokojnie się odbywało jak zawsze. Wydaliśmy posiłek, ogarnęliśmy cały temat na tym wagonie kuchennym, także praktycznie mieliśmy już trochę wolnego. Rozkładaliśmy się już na betach tak zwanych no i czekaliśmy aż dalej pociąg pojedzie. Pociąg ruszył i trwało to chwilę. Można było odczuć takie drżenie wagonu, przynajmniej jak tak to odczułem. Nagle się zatrzymał. Nie jechał szybko, ale nagle stanął. Wyjrzeliśmy tymi drzwiami, przez które wydawaliśmy posiłek. Wszystko było normalnie. Otworzyliśmy drzwi z drugiej strony wagonu, no i wtedy zobaczyliśmy, co tak naprawdę się wydarzyło - tłumaczy Jacek Kuliński. Chwilę potem wraz z kolegami wybiegł z wagonu, by próbować ratować rannych. Zaskoczył go fakt, że w rejon dworca bardzo szybko zaczęły docierać karetki pogotowia.
Na spotkanie z rodziną Tadeusza Jakowczyka - jednego z żołnierzy, który zginął w katastrofie eszelonu, jadę w okolice Środy Śląskiej. Jego o 9 lat starszy brat, Bronisław mieszka z żoną w sąsiedniej Ogrodnicy. Oprócz nich czekają na mnie także siostra i brat Tadeusza. Są też ich synowie i wnuki. Pani Maria - siostra, ma ze sobą wszystkie wycinki z gazet, w których pojawiały się jakiekolwiek informacje na temat katastrofy.
Ma też plik kartek pocztowych, które Tadeusz wysyłał z wojska do mamy. Są też listy, w których zapewniał, że w wojsku jest mu dobrze i prosił matkę, by się nie martwiła. W jednym z nich napisał, że jak tylko wróci z poligonu w Wicku Morskim, wspólnie wybiorą się na rodzinną imprezę. Wśród najważniejszych pamiątek po bracie jest też zaproszenie na przysięgę, które wysłał rodzinie.
Mamo nie martw się, mamo nie przysyłaj pieniędzy, mamo dziękuję ci za paczkę - tak pisał w swoich listach - wspomina Maria Pałasiewicz, która dodaje, że w pewnym momencie straciła wiarę w Boga. Śmierć brata była trzecią ogromną tragedią, z którą musiała się mierzyć. Wcześniej w wypadkach zginęli jej pierwszy brat oraz ojciec. Pytałam: Panie Boże, dlaczego? Bardzo to przeżyłam, bo jestem empatyczną osobą, ja w wyobraźni byłam w tym wagonie, słyszałam jak to się wszystko łamie. Zadawałam sobie pytanie - czy cierpiał, czy go bolało?
Bliscy Tadeusza Jakowczyka choć zaznaczają, że znalezienie winnych przestało być już dla nich najważniejsze, to wciąż zadają sobie pytanie, czy musiało dojść do katastrofy. Dwaj jego bracia zastanawiają się, co mogło w ogóle do niej doprowadzić. Jak to? W trakcie przejazdu pociągu przez tory czy te międzytorza mogły się zwrotnice przestawiać? Przecież to chyba jest jakoś regulowane, nie może to się samo przestawić, dopiero pociąg musi minąć jakiś dystans (...), wagon jeden przejeżdża, a między wagonami się przestawiają zwrotnice? Takie informacje do nas wtedy dotarły, ale czy ktoś zrobił to mechanicznie, czy ktoś komuś coś kazał, czy to może nieświadomie? Różnie to bywa - zastanawia się brat Tadeusza, Władysław, który pamięta też próby kontaktu z wojskiem w sprawie katastrofy. Na prośby o informacje przez telefon, rodzina słyszała za każdym razem, że trzeba w tej sprawie wysłać pismo. Na odpowiedź trzeba było czekać miesiącami. Do domu Tadeusza Jakowczyka dotarł jedynie protokół powypadkowy z wojska. Napisano w nim jedynie: "W dniu 19 maja 1988 przegrupowano jednostkę transportem kolejowym na poligon. W czasie przejazdu na stacji kolejowej Piła, w dniu jak wyżej, nastąpiło rozjechanie się składu pociągu na zwrotnicy. Śledztwo w sprawie przyczyn wypadku prowadzi prokuratura wojewódzka w Pile".
Od tamtej pory nikt nigdy nie skontaktował się z rodziną, by poinformować o ustaleniach komisji kolejowej czy prokuratury.
Mógł nie jechać na ten poligon, słyszałem rozmowę z mamą. Mama mu mówiła: synu nie jedź, a po co? Odpowiedział: Mamo, a co ja tu robił? Co ja będę robił w jednostce? Będę tam sam - wspomina swojego o 9 lat młodszego brata Bronisław Jakowczyk. Kiedy zaczyna mówić o 19 maja 1988 roku, łamie mu się głos. Z tamtego dnia zapamiętał dwóch oficerów, którzy przyjechali do niego z wiadomością. Kiedy tylko zobaczył ich w progu, domyślał się z jaką wiadomością przyjechali.
Pierwszy raz bardzo poważnie zmartwił się o swojego nieżyjącego brata, kiedy ten miał 6 lat. Dziecko nagle zniknęło, a rodzina zaczęła jego poszukiwania. Przeczesywaliśmy pola, brzeg rzeki, to była wczesna wiosna, w pewnym momencie zaczęliśmy się obawiać najgorszego. Nagle przyszła wiadomość od szwagra, że Tadek się znalazł. Poszedł pieszo 6 km do naszej rodziny, bo bratu urodził się syn - mówi uśmiechając się Bronisław Jakowczyk. Ostatni raz widział się z bratem krótko przed wyjazdem na poligon.
Tadeusz Jakowczyk został pochowany w rodzinnych stronach. Na pogrzeb przyszły setki osób - mieszkańców okolicy i znajomych zmarłego żołnierza. Jego bliscy zapamiętali też odważne przemówienie księdza, który podczas ceremonii odważnie ocenił ówczesne dowództwo wojska.
Śledztwo prokuratury i tajna operacja SB
19 maja 1988 roku służba bezpieczeństwa rozpoczęła Sprawę Operacyjnego Rozpracowania pod kryptonimem "Torowisko". W jej opisie, zatwierdzonym przez kapitana SB Ryszarda Bartnickiego czytamy: "Przedmiotem sprawy będzie ustalenie przyczyn tragedii wskutek katastrofy oraz wszechstronne przebadanie stanu technicznego torowisk kolejowych na terenie całego województwa pilskiego". Prowadzący sprawę (wówczas ppor.) Stanisław Grzegorzewski zwerbował do współpracy operacyjnej kilkoro kolejarzy z Piły czy Chodzieży. Wśród nich był tajny współpracownik o pseudonimie Ricardo. W jednym z raportów, trzy dni po katastrofie napisał:
"W związku z tym wypadkiem szereg osób biorących udział w akcji ratunkowej (pociągiem ratunkowym) jest bardzo oburzonych. Polega to na tym, że wypadek zaistniały w dniu 19 maja 1988 roku około godziny 7:35 został natychmiast zgłoszony do dyspozytorni lokomotywowni. Tutaj w ciągu kilkunastu minut przygotowano lokomotywę oraz odpowiedni skład ludzi do pociągu ratunkowego i już o godzinie 8:00 pociąg ratunkowy był gotowy do przystąpienia do akcji ratowniczej. Jednocześnie czekał aż 2 godziny na dopuszczenie do akcji, ponieważ jak się mówi - wojsko musiało szukać broni, która rozrzuciła się w trakcie wypadku. Uczestnicy akcji ratowniczej przystąpili dopiero do działania o godz. 10:00 - ludzie są tym bardzo oburzeni, ponieważ wychodzi na to, że broń którą można by szukać w drugim rzędzie, jest ważniejsza od życia ludzkiego, ponieważ w ciągu dwóch godzin można było jeszcze niejednego uratować".
W ramach "Torowiska" SB próbowała wybadać nie tylko nastroje panujące wśród pracowników kolei w Pile, ale funkcjonariusze, bazując na ustaleniach kolejarzy, dociekali też faktycznej przyczyny tragedii z 19 maja 1988 roku. W teczce z dokumentacją całej operacji, oprócz raportów tajnych współpracowników, znalazły się też szkice czy notatki pochodzące z kolei.
Operacja "Torowisko" skupiała się jednak nie tylko na katastrofie eszelonu, choć bez wątpienia wydarzenia z 19 maja 1988 roku były bezpośrednim przyczynkiem jej rozpoczęcia. Służba chciała zbadać poprzez nią stan torowisk na terenie ówczesnego województwa pilskiego, w którym do podobnych zdarzeń, choć nie tak tragicznych w skutkach, dochodziło w tym regionie w latach 80. stosunkowo często. W dniu katastrofy jeden z maszynistów Eugeniusz Wieczorek, zeznał śledczym:
"Maszynista Majewski pobiegł zobaczyć, co się stało. Przez cały czas przebywałem w lokomotywie i jej nie opuszczałem. Po upływie około 10 minut do lokomotywy wszedł maszynista i powiedział, że nie jest dobrze, że nie żyją ludzie. Po wypowiedzeniu tych słów maszynista zasłabł i musiałem mu udzielić pomocy. Po około godzinie został przewieziony do Pogotowia Kolejowego i do lokomotywy już nie wrócił. Po około 15 minutach dostałem polecenie od instruktora Michowskiego wyłączenia lokomotywy, jej zabezpieczenia i zostałem również przewieziony do przychodni w celu pobrania krwi."
U żadnej z przebadanych osób - byli wśród nich maszyniści oraz pracownicy nastawni dyżurujący tego dnia w Pile - nie stwierdzono obecności alkoholu. Tajna operacja SB zakończyła się niewiele ponad rok po katastrofie. W konkluzjach napisano:
"Z dokonanej oceny danych wynika, że z całej sieci torów - ogółem 1090 kilometrów - około 143 kilometrów znajduje się w stanie krytycznym. Zużyte szyny, podkłady, podłoże - stwarzające zagrożenie dla kolejnych wypadków kolejowych. Wymiana sieci szlaków kolejowych przewidziana jest na bieżący rok, lecz ze względu na trudności materiałowe, brak szyn, podkładów, tłucznia oraz odpowiedniej jakości sprzętu zmechanizowanego, spowoduje, że prace w tym zakresie zostaną wykonane w późniejszym terminie."
„Wichrowatość toru”
Dokumenty dotyczące wypadków kolejowych na terenie ówczesnej Pomorskiej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych, której podlegała Piła, znajdują się w archiwum państwowym w Międzyzdrojach. Próżno w nich jednak szukać obszernych tomów dotyczących katastrofy eszelonu w 1988 roku. Są wśród nich jedynie pojedyncze notatki czy wpisy związane z wypadkiem.
W brudnopisie zatytułowanym Analiza wypadków w służbie drogowej za rok 1988 roku, odnotowano wypadek eszelonu pośród innych zdarzeń na terenie Pomorskiej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych. W innych przypadkach wymieniono przyczyny. Przy tym konkretnym w rubryce "przyczyna" pozostawiono puste miejsce, uzupełnione później dopiskiem, wykonanym ołówkiem, brzmiącym "wichrowatość toru". Wpis uzupełniono jednak przy sporządzaniu oficjalnego dokumentu pt. Analiza wypadków w służbie drogowej zaistniałych w 1988 roku. Czytamy w nim:
"Wypadki kategorii 120 w 1988 roku: Piła Ustka - 1 wypadek. Wichrowatość toru nowoułożonego - brak uzupełnienia tłucznia"
W zeszycie dotyczącym wypadków kolejowych na terenie Pomorskiej DOKP, prowadzonym od 1984 roku, 19 maja 1988 roku odnotowano:
"Dnia 19-go maja 1988 roku, o godzinie 7:31, podczas wyjazdu pociągu nr 68161 relacji Tomaszów Bolesławiecki - Ustka, na rozjeździe nr 525, nastąpiła dwutorowa jazda, w wyniku czego nastąpiło wykolejenie 5 wagonów. Pierwszy wykolejony był osiemnastym od czoła, trzy wagony spiętrzone. W wypadku śmierć poniosło 5ciu żołnierzy na miejscu i 5ciu zmarło w szpitalu.(...) Wagony wstawiono o godz. 17:40. Tor 109 i 111 otwarte o 19:40."
Poniżej wpisano słowo przyczyna. Po dwukropku niczego jednak nie uzupełniono. W dzienniku wypadków służby drogowej Pomorskiej DOKP zdarzenie w ogóle pominięto.
Do ogólnego stanu torowisk na terenie Pomorskiej DOKP odnosi się też dokument "Wypadki zaistniałe w służbie drogowej w 1988 roku w porównaniu do roku 1987" W podsumowaniu wszystkich zdarzeń, kolejarze doszli do następujących wniosków:
"W grupach przyczynowych zanotowano wzrost wypadków z powodu poszerzenia prześwitu w torze z 62óch do 69ciu, tj o 11,2%. Najwięcej wypadków manewrowych (236 przypadków) zaistniało na rozjazdach. (...) Stan taki może świadczyć o nieprzestrzeganiu dyscypliny dokonywania badań technicznych torów i rozjazdów, jak również nie usuwania w terminie usterek stwierdzonych podczas oględzin i badań technicznych nawierzchni kolejowej.
(...)Podczas wyrywkowych kontroli w rejonach o zwiększonej w 1988 roku awaryjności, stwierdzono szereg zaniedbań w zakresie wykonawstwa i nadzoru, w tym m.in.
- pomiary torów często przeterminowane
- przy pomiarach rozjazdów nie są precyzowane terminy usuwania usterek
- dokumentacja toru bezstykowego niepełna, wykresy nieaktualne o wykonane roboty i pęknięcia szyn
- odbiory robót naprawy głównej torów dokonywane są z opóźnieniem oraz nie dokonuje się odbioru napraw bieżących"
Prokuratorskie śledztwo w sprawie katastrofy eszelonu umorzono 28 grudnia 1988 roku. W wielostronicowym podsumowaniu śledztwa i uzasadnieniu o jego umorzeniu, przygotowanym przez prokuratora Zbigniewa Pawlaka czytamy:
"Biorąc pod uwagę przedstawione wyżej ustalenia, śledztwo w tej sprawie należało umorzyć, wobec braku dostatecznych dowodów zaistnienia przestępstwa"
W Pile powstaje film dokumentalny na temat zdarzeń sprzed 32 lat. Jego autor - Piotr Chamczyk, premierę zapowiedział na maj przyszłego roku - w 33. rocznicę katastrofy.
Opracowanie: Nicole Makarewicz
Źródło: RMF FM
https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-jedyne-zdjecie-cz-2-katastrofa-wojskowego-eszelonu-w-pile,nId,4741420#crp_state=1
***
Jeden taki przypadek był w Japonii. Drugi w Pile...
Był czwartek, 19 maja 1988 roku. O godzinie 5.43 na południowej stronie dworca PKP w Pile zatrzymał się pociąg ze składem wojskowym, jadący z jednostki łączności w Wałbrzychu na poligon koło Okonka. Czterdzieści wagonów, sprzęt, ludzie – w sumie 1163 tony. Postój na stacji w Pile trwał niecałe dwie godziny. Kolejarze dokonali oględzin składu. Przeprowadzili uproszczoną próbę hamulca. Rutynowe działania związane z przyjęciem, a potem odprawieniem pociągu na trasę. Przed odjazdem żołnierze zjedli śniadanie. Potem większość z nich ponownie położyła się na prycze. Rozjazd Lokomotywę prowadził maszynista Bogdan M. z pomocnikiem Eugeniuszem W. Trasa przejazdu eszelonu – z toru 10 na 109 i dalej na Szczecinek – przebiegała skosem w poprzek stacji. O godzinie 7.26 maszynista odebrał od kierujących ruchem sygnał: droga wolna. Kilkadziesiąt sekund później uruchomił silniki ,,Rumuna’’. Na ten czas manewry innych pociągów na obszarze węzła zostały wstrzymane. O godzinie 7.30 eszelon ruszył. Po przejechaniu około trzystu metrów nagle zahamował. Obsługa zauważyła źle ułożoną zwrotnicę, kierunek jazdy był niezgodny z planowanym. Po chwili zwrotnica została przełożona i skład podążał już właściwym torem. Mniej więcej dwie minuty później pociąg wjechał na rozjazd krzyżowy. Dziewiętnasty wagon ze środka składu wyskoczył z szyn, najechał kołami na iglicę sąsiedniego rozjazdu i przestawił kierunek jazdy reszty wagonów na tor 110. Od tej chwili lokomotywa ciągnęła osiemnaście wagonów po torze 109 (towarowe z lekkim sprzętem wojskowym oraz jeden osobowy), a pozostałe po torze 110 (towarowe, m.in. z żołnierzami). Wykolejony wagon dziewiętnasty toczył się po podkładach szyn. Uderzył w latarnię, zniszczył semafor, rozwalił koziołki przy rozjeździe. W tym samym czasie na torze 110 stał zestaw wagonów z cegłą i betonowymi kręgami (miały posłużyć do budowy mostu). Wagon dziewiętnasty uderzył w niego prawym bokiem i wzniósł się niemal pionowo w górę. Na niego najechały następne. Nieświadomi niczego maszyniści jeszcze przez jakiś czas prowadzili lokomotywę. Dopiero gdy zerwały się urządzenia ciągłowe i sprzęgi powietrzne, spostrzegli spadający poziom ciśnienia w przewodzie hamulcowym. Zatrzymali pociąg kilkaset metrów dalej. Huk O godzinie 7.36 dyżurni z nastawni K11 usłyszeli potężny huk. Z okna zauważyli piętrzące się wagony i tumany kurzu. Zadzwonili na pogotowie ratunkowe i powiadomili komisariat kolejowy MO. - Tamtego dnia – opowiada Tadeusz Wiernowolski, kierowca karetki pogotowia – przyszedłem na pierwszą zmianę, miałem jechać do Poznania. Krótko potem w dyspozytorni odebrano telefon: katastrofa na stacji kolejowej, przyślijcie jak najwięcej karetek. Szczęśliwie byli jeszcze chłopaki z nocnej zmiany. Tego widoku na stacji nigdy nie zapomnę. Żołnierze jechali w wagonach towarowych ze ścianami z desek. Te deski łupały się w szczapy, robiły się z nich ostre dzidy, wielu się na nie nadziało. - Siła uderzenia była tak wielka, że ludzie wylatywali przez te dechy na zewnątrz. Z pękniętą podstawą czaszki, złamanym kręgosłupem... – wspomina Stanisław Szymczak, który wówczas nadzorował postępowanie prokuratorskie.
Doktor Janina Kasprzak dowodziła erką marki Nysa: - Wówczas było jeszcze sporo karetek zakładowych. To ułatwiało akcję. Od strony medycznej przeprowadzono ją bardzo sprawnie. Tadeusz Wiernowolski: - Zrobiłem wtedy trzy kursy. Pierwszy poszkodowany miał urwaną rękę, wisiała na pasku skóry. Drugiego doniesiono mi do karetki na pałatce: z dziurą w brzuchu i ranami głowy. Trzeci miał zewnętrzne obrażenia, pamiętam, że był bardzo przerażony. Szpital Na kierowanym przez doktor Leokadię Rosochacką oddziale intensywnej terapii pilskiego szpitala (jeszcze ,,starego’’) przygotowano naprędce miejsca dla ofiar katastrofy. Grzegorz Wrona, obecnie zastępca dyrektora ds. lecznictwa Szpitala Specjalistycznego w Pile, był wówczas na oddziale asystentem: - To było dla pogotowia i szpitala olbrzymie doświadczenie. Specyfika tego wypadku polegała na tym, że strefa zmiażdżenia była ograniczona, a ilość osób rannych niewspółmiernie niska w stosunku do zmarłych. Niewątpliwym sukcesem było to, że bardzo szybko potrafiliśmy przenieść katastrofę z dworca do szpitala. Czy popełniono błędy? Wiadomo, że zawsze najważniejsze są pierwsze minuty. A tu były one związane z ogólną paniką. Działano pod presją – na nosze i odjazd do szpitala! Dziś ludzie potrafią wskazać, gdzie interwencja lekarza jest najbardziej konieczna. Wtedy jeszcze takiej świadomości nie było. O godzinie 8.10 w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym przebywali już wszyscy najciężej poszkodowani. Dwadzieścia pięć minut później pierwszemu z nich podana została narkoza. Zespół chirurgów przystąpił do operacji. Doktor Wrona: - Co najmniej dwóch żołnierzy trafiło do szpitala z bronią. Pamiętam, że jeden z nich został poddany amputacji kończyny dolnej. Nie bardzo wiedziałem, co z tą bronią zrobić, obawiałem się, że może się dostać w niepowołane ręce. Prokurator Szymczak: - Helikopterem przyleciało trzech generałów. Wyp... ich, żeby nie przeszkadzali. Później okazało się, że w tym wielkim rumowisku zaginęły dwa kałachy. A że w wojsku musi się wszystko zgadzać, więc ci biedni podchorążowie musieli wszystko przesypywać jeszcze raz. Aż znaleźli. Rozpoznanie Na miejscu katastrofy zginęło sześciu żołnierzy. Dwóch zmarło na izbie przyjęć, tuż po przywiezieniu do szpitala. Dwóch kolejnych, na skutek rozległych obrażeń wielonarządowych, na sali operacyjnej. Szesnastu rannych po opatrzeniu zostało przewiezionych do szpitala wojskowego. - Strasznie to przeżyłem – mówi Lech Forecki, wówczas najmłodszy z prokuratorów badających przyczyny katastrofy. – Widok był potworny... Przeprowadziłem pierwszą część oględzin trasy, potem przyjechało dwóch prokuratorów wojewódzkich, a mnie posłano do prosektorium, bym uczestniczył w sekcji zwłok. Ciała żołnierzy, często ich strzępy, leżały na posadzce. Nazajutrz rodziny miały się zgłosić na ich rozpoznanie. Zadzwoniłem do generała Siluka o dostarczenie nowych mundurów do ubrania zwłok. Wróciłem do domu dopiero następnego dnia nad ranem. Stanąłem w kuchni i płakałem jak dziecko. Prokurator Szymczak: - Pamiętam lekarza w stopniu majora, młody człowiek. Tego dnia całkowicie osiwiał. Przypadek Przyczyny katastrofy na stacji kolejowej w Pile badała specjalna komisja. Ustaliła, że cztery wykolejone wagony przeszły niedawno naprawy okresowe. Stan torowiska był w normie. Ostatnie badania nawierzchni torów wykonano 14 kwietnia 1988 roku, usterki usunięto 9 maja. System zwrotnic działał prawidłowo. Nikt z zewnątrz nie mógł zmienić układu ruchu na rozjazdach bez zerwania plomb zabezpieczających urządzenia automatyczne – te były nienaruszone. Odprawę pociągu na stacji Pile – a wcześniej również w Chodzieży – przeprowadzono prawidłowo. Maszyniści i pracownicy nastawni byli trzeźwi. Wykluczono ludzką pomyłkę. - Mamy do czynienia ze skomplikowaną przyczyną natury technicznej – mówił kilka dni po katastrofie Marek Wrzosiński, zastępca dyrektora Pomorskiej DOKP. – Dodam, trudną do ustalenia w stu procentach. To specyfika rodzaju zjawisk zachodzących na styku ,,koło – szyna’’. Być może – dywagowano – nie doszłoby do tragedii, gdyby wykolejony wagon dziewiętnasty był obciążony towarem, a nie ludźmi – miałby wtedy większy ciężar i bardzo prawdopodobne, że jego masa przygniotłaby silniej koło do główki szyny i nie nastąpiłby przeskok na krzyżownicy. Stanisław Szymczak: - Taki przypadek zdarza się raz na kilka milionów. Z tego, co wiem, jeden był w Japonii, drugi w Pile. Zbigniew Pawlak, wówczas w ekipie prokuratorów, dziś prowadzi kancelarie radcowskie w Trzciance i Poznaniu: - To była za czasów województwa pilskiego największa katastrofa lądowa, jeśli chodzi o liczbę ofiar. Powołano specjalną komisję, złożoną z dyrektora DOKP Szczecin, przedstawicieli MON, ministerstwa komunikacji, prokuratury generalnej. Uczestniczyłem w dwóch takich spotkaniach w Warszawie. Chodziło o wypracowanie wniosków, by uniknąć tego typu zdarzeń w przyszłości. Stanisław Szymczak: - Znak tamtych czasów: kadra oficerska jechała w wagonie osobowym, reszta w bydlęcych, gdzie nie było nawet hamulca bezpieczeństwa. Maszynista nie miał żadnego sygnału, że coś się dzieje. Dopiero potem to zmieniono. Postępowanie zostało umorzone z braku cech przestępstwa. Jeszcze po południu tego samego dnia, w którym zdarzyła się katastrofa – na rozkaz zwierzchnia sił zbrojnych gen. Wojciecha Jaruzelskiego - eszelon wyruszył w dalszą drogę.
Mariusz Szalbierz PS. Maszynista Bogdan M. powrócił jeszcze na krótko do pracy na PKP. Na rencie przez jakiś czas prowadził zakład naprawy rowerów. Nie żyje od ok. 10 lat. Wdowa po nim wyszła ponownie za mąż, na temat katastrofy nie chciała rozmawiać. Ostatecznie na rozmowę nie zgodził się też ówczesny naczelnik stacji PKP w Pile. – Nie chcę odnawiać w sobie tego zdarzenia – tłumaczył.
Po katastrofie na pilskiej stacji PKP, Ministerstwo Obrony Narodowej wydało oficjalny komunikat. Podało w nim, że podczas pełnienia służby na żołnierskim posterunku zginęli: st. chor. Walery Grygorowicz (rocznik 1956), chor. Krzysztof Siuda (rocznik 1963), st. sierż. Andrzej Maniak (rocznik 1955), st. szer. Mirosław Brodzikowski (rocznik 1966), st. szer. Andrzej Jordan (rocznik 1968), st. szer. Marek Pacek (rocznik 1966), szer. Tadeusz Jakobczyk (rocznik 1966), szer. Jerzy Rosik (rocznik 1967), szer. Robert Skrzypczak (rocznik 1967), szer. Artur Szyszka (rocznik 1964). Rodzinom żołnierzy wyrazy szczerego współczucia przekazali zwierzchnik sił zbrojnych PRL gen. armii Wojciech Jaruzelski, minister obrony narodowej gen. armii Florian Siwicki oraz Rada Wojskowa MON.
http://www.dzienniknowy.pl/aktualnosci/pokaz/1445.dhtml
Link:
https://forum.odkrywca.pl/topic/701117-katastrofa-eszelonu-w-pile-w-1988-r/
Katastrofa kolejowa w Pile
Ofiary:
st. chor. Walery Grygorowicz (lat 32)
chor. Krzysztof Siuda (lat 25)
st. sierż. Andrzej Maniak (lat 33)
st. szer. Mirosław Brodzikowski (lat 22)
st. szer. Andrzej Jordan (lat 20)
st. szer. Marek Pacek (lat 22)
szer. Tadeusz Jakowczyk (lat 22)
szer. Jerzy Rosik (lat 21)
szer. Robert Skrzypczak (lat 21)
szer. Artur Szyszka (lat 24)[2]
link: https://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrofa_kolejowa_w_Pile
***
FOTO: Jedyne zdjęcie. Mijają 32 lata od katastrofy pociągu wojskowego w Pile
Autor: Mateusz Chłystun
Niedziela, 7 czerwca 2020 (1044)
Opracowanie: Nicole Makarewicz
Opracowanie: Joanna Potocka
Źródło: RMF FM
Link: https://www.rmf24.pl/news-jedyne-zdjecie-mijaja-32-lata-od-katastrofy-pociagu-wojskowe,nId,4538024#crp_state=1
Czytaj więcej:
Link: https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-jedyne-zdjecie-cz-2-katastrofa-wojskowego-eszelonu-w-pile,nId,4741420#crp_state=1